O1ivia zachowała się jak przerażona, bezradna kobietka.
O, nie. Nie sprawi jej tej satysfakcji. Teraz będzie siedziała cicho. Ale rano zadzwoni do firmy telefonicznej i poprosi, żeby sprawdzili, co się da, w sprawie tego telefonu. A jeśli do tego czasu suka jeszcze zadzwoni, już ona jej pokaże. – Weź się w garść – mruknęła, nie wiedziała już do siebie czy do prześladowczym. Chcąc ochłonąć, zeszła na parter, sprawdziła, czy wszystkie okna i drzwi są porządnie zamknięte. Obsesja? Ale przynajmniej poczuje się bezpieczniej. Uspokojona, że wszystko jest porządku, wróciła do sypialni, którą dzieliła z Rickiem. Niechętnie, po raz pierwszy od bardzo dawna, zamknęła w niej okno. Czuła, że tym samym się poddaje i bardzo ją to denerwowało, ale na wszelki wypadek zamknęła okno na zasuwkę. Brakowało jej chłodnej bryzy znad rozlewiska, szumu liści, zapachu magnolii, rechotu żab, koncertu cykad. Zirytowana, że z powodu jakiejś wariatki musiała zmienić swoje obyczaje, wróciła do łóżka. Poklepała materac. Hairy S nie czekał na kolejne zaproszenie. Wskoczył i ukrył się pod kołdrą, przywarł do niej. – Dobry piesek – szepnęła machinalnie i podrapała go po łebku. Zamruczał z rozkoszy, ale O1ivia się nie uśmiechnęła, była zbyt zdenerwowana, zbyt rozgniewana. Po raz kolejny zastanowiła się, czy nie polecieć do Kalifornii i nie powiedzieć Bentzowi o ciąży. Miała dosyć. Dość tajemnic. Może poleci jutro. Albo za kilka dni... Poprawiła poduszkę i zdecydowała, że pierwsze, co zrobi rano, to kupi sobie bilet. Poleci do Los Angeles, do męża, czy on tego chce, czy nie. W końcu o to chodzi w małżeństwie, prawda? O bliskość. Kontakt. Zaufanie. O Boże... Traciła go, czuła to w pustej sypialni. Ale nie podda się bez walki, do cholery. Nie odda go walkowerem. Zamknęła oczy, chciała zasnąć i już odpływała, gdy znowu rozdzwonił się telefon. – Ty draniu... Jeszcze zanim rozbrzmiał drugi dzwonek, nastawiła się na kolejny makabryczny żart. – I co teraz? – warknęła. – Ja też cię kocham – powiedział Bentz. Od razu złagodniała, słysząc jego głos, poczuła, że wzruszenie ściska jej gardło. Boże, ależ za nim tęskni. – Cześć – szepnęła ze łzami w oczach. Boże, zachowuje się jak wariatka. Łzy? To na pewno hormony, prawda? Ale to takie cudowne uczucie, usłyszeć jego głos. Odchrząknęła, usiadła i zapytała: – Co słychać? – Nic dobrego. Serce zamarło jej w piersi. – Jestem na posterunku policji w Torrance. – Torrance? – Tak. Uznałem, że powinnaś wiedzieć. Dowiedzieć się o tym ode mnie. O Jezu, Liwie, co za bałagan. – Westchnął i wyczuła jego znużenie. – Zadzwoniła do mnie Lorraine, siostra przyrodnia Jennifer, z informacją, że widziała ją przed swoim domem. Przyjechałem tu i znalazłem zwłoki Lorraine. Morderstwo. – Boże drogi – szepnęła O1ivia. Jedną ręką przyciskała słuchawkę do ucha, drugą tuliła kołdrę do piersi. To niemożliwe. Nie! – Jennifer? – zapytała, choć w głębi serca znała już odpowiedź. Za tym wszystkim stoi Jennifer Bentz, nieważne, prawdziwa czy wyimaginowana, jawa czy sen. – Kto wie? Opowiedział jej wydarzenia tego wieczoru, a O1ivia, przerażona, słuchała uważnie, choć miała wrażenie, że na jej piersi zaciska się żelazna obręcz. Nie miała już wizji, nie widziała już zbrodni oczyma mordercy, nadal jednak przeszywała ją groza na myśl o tym, co wycierpiały zamordowane kobiety. Bentz opowiadał, że jego przyjaciel Jonas Hayes przyjechał z Los Angeles. Wyraził